Marek Sztarbowski
Matowy sonet
Ostatek czasu na pojęcie świata
przegrywa światło. Ledwie ciepłe dłonie
podparły w ciszy czoło oszronione,
w przygasłych oczach ciemność się rozrasta.
– Ach, gdzie jesteście świetliste figury?
Konie skrzydlate fruwające w lecie?
Pionki rozlazłe po zbyt dużym świecie,
zamiast w opoki, przemienione w chmury?
Znajome twarze wyrastają z cienia,
martwe, zgrubiałe, niepłodne konary:
ufność dzieciństwa, uschnięte marzenia,
opadłe igły pod sekwoją wiary.
W znieruchomiałych, czarnych ślepiach mata…
wygrana! – Droga od światła do Światła.